Zezwolić na oryginalną pisownię imion i nazwisk oraz dwujęzyczne napisy topograficzne, zakończyć zwrot ziemi na Wileńszczyźnie oraz wycofać się lub przynajmniej poprawić tzw. reformę oświaty? Niewątpliwie to sprawy – jedne mniej, drugie bardziej — ważne. Jednak rozwiązanie tylko ich – to leczenie objawów, a nie choroby, zaś bez pokonania choroby polsko-litewskie problemy będą powracały bumerangiem.

Lata bratobójczych konfliktów o kilka morgów nieużytków, książek pisanych „ku pokrzepieniu serc” i wykładania w szkołach i na uniwersytetach „histerii” zamiast historii doprowadziły do tego, że dziś jesteśmy społeczeństwami odbierającymi jeden drugiego według czarno-białych schematów. „Ich świat jest mały - to kilka dolin i gór. Ich świat jest prosty - po jednej stronie my, dobrzy ludzie, po drugiej oni, nasi wrogowie. Ich światem rządzi czytelne prawo wyłączności - albo my, albo oni”— pisał Ryszard Kapuściński w „Imperium” o konflikcie ormiańsko-azerskim. Coś bardzo podobnego można powiedzieć i o konflikcie polsko-litewskim. Można powiedzieć, ale czy należy pielęgnować?

Od rządu litewskiego, który chciałby w rzeczy samej zakończyć raz i na zawsze konflikt polsko-litewski i znormalizować stosunki i z litewskimi Polakami, i z Polską, oczekuję więc przede wszystkim pragmatyzmu, akceptacji dla multikulturalizmu, wprowadzenia zera tolerancji dla przestępstw i mowy nienawiści oraz podjęcia działań ukierunkowanych na rzeczywistą integrację mniejszości narodowych.

Henry John Temple powiedział niegdyś, iż Anglia nie ma wiecznych wrogów, i wiecznych przyjaciół, tylko wieczne interesy. To samo można powiedzieć o każdym innym państwie. I dlatego wystarczy najprostszy, ale pragmatyczny rachunek kosztów i strat, żeby wykazać czarno na białym, że lepiej mieć dobre stosunki i z sąsiadami oraz własnymi obywatelami, niż wieczną wojnę podjazdową. Natomiast tak długo jak narodowe czy językowe emocje będą przesłaniały nam korzyści płynące z pokojowej koegzystencji, będziemy dalej toczyli jałowe spory na temat literki „w” lub tego kto komu Wilno zabrał. Dlatego przede wszystkim potrzebujemy pragmatycznego rządu, pragmatycznego parlamentu i pragmatycznej głowy państwa, które po prostu zrozumieją, iż tkwienie w XIX-wieczny językowych schematach, narodowych stereotypach i historycznych mitach zwyczajnie się nie opłaca. Niestety dziś po obu stronach Bugu pragmatyzmu brakuje.

„Obywatele, należący do wspólnot narodowych, mają prawo rozwijać swój język, kulturę i tradycje” — mówi artykuł 37 litewskiej Konstytucji. Doskonale rozumiem, że ten przepis można traktować na różne sposoby, ale ja go taktuję jako zapis o multikulturalizmie. Czym jest multikulturalizm? To strategia zarządzania relacjami międzyetnicznymi, która dąży do poszanowania wszystkich różnic w obyczajach, kulturze, religii i pochodzeniu. Mówiąc krótko chodzi o politykę budowy takiego społeczeństwa, takiego państwa, w którym i Polak, i Litwin, i chrześcijanin, i muzułmanin, i biały, i żółty mieliby jednakowe prawo do poszanowania swojej odmienności, zachowania swoich obyczajów, tradycji, kultury, języka, zarazem nie naruszając praw innych osób i tworząc jedno, zwarte społeczeństwo. Jedność w różnorodności.

Państwo litewskie powinno więc pozwolić mniejszościom na samodzielne decydowanie o sprawach kultury i oświaty, zachowania języka i tradycji. Należy wreszcie raz i na zawsze postanowić, iż mniejszości narodowe są częścią litewskiego narodu politycznego (obywatelskiego), ale nie są częścią litewskiego narodu etnicznego. A więc pisownia ich nazwisk czy dwujęzyczne nazwy ulic w ich języku, szkolnictwo mniejszości narodowych w niczym nie zagrażają litewskiemu etnosowi, ponieważ w żaden sposób go… nie dotyczą. Pozwólmy wspólnotom narodowym samodzielnie decydować o tym w jaki sposób zachować ich tożsamość narodową, stwórzmy im ku temu różne możliwości i alternatywy, stwórzmy możliwość wyboru, ale nie narzucajmy jedynej słusznej wizji czy jedynie słusznego rozwiązania. I jeśli się nawet pomylą – to będzie to ich i tylko ich błąd oraz wybór. Nie mieszkamy już przecież w ZSRS, gdzie urzędnik i Partia wiedziały lepiej, czego obywatelowi potrzeba.

„Samospełniające się proroctwo, w którym lęk zostaje przekształcony w rzeczywistość, działa jedynie w sytuacji, w której się nie podejmuje świadomej regulacji instytucjonalnej. Uprzedzenia etniczne znikają, lecz powoli. Można im pomóc przejść przez próg zapomnienia: nie za pomocą ciągłego przypominania, że ich podtrzymywane jest rzeczą nierozsądną i niegodziwą, ale odcinając podstawy istnienia owych uprzedzeń” — uważał znakomity amerykański socjolog Robert K. Merton. Jego propozycje legły u podstaw amerykańskiej doktryny walki z segregacją rasową. To jest również kolejne wyzwanie dla litewskiego rządu – odciąć podstawy istnienia uprzedzeń na tle etnicznym.

Na arenie międzynarodowej Litwa jest krytykowana przez obrońców praw człowieka nie tyle z powodu nie przestrzegania praw mniejszości narodowych (na tle sąsiednich Łotwy i Estonii i tak wyglądamy dużo lepiej), co z powodu tolerancji dla nacjonalistycznych pochodów i mowy nienawiści oraz nie zbyt aktywnego ścigania tzw. hate crimes. Należy więc stworzyć atmosferę „zera tolerancji” dla mowy i działań „hejterów”. Skoro nie możemy nauczyć tolerancji za pomocą szkoły czy artykułów w prasie, być może najwyższy czas zacząć „uczyć” także za pomocą kodeksu karnego. I wolność słowa, i wolność zebrań także mają swoje granice, i nie mogą być wymówką dla działalności nacjonalistów, rasistów czy homofobów.

I – at last but not at least – potrzebujemy działań władz skierowanych na prawdziwą integrację mniejszości narodowych. Rzeczywista integracja mniejszości narodowych nie może się sprowadzać do oczekiwania, iż mniejszości narodowe powoli się zasymilują i „problem” zniknie, tylko powinna dążyć do zachowania ich etniczno-kulturowo-językowej inności i jednocześnie jej wkomponowania w ogólnokrajową tkankę. Postawa „najpierw udowodnijcie, że jesteście lojalni, a wówczas zastanowimy się nad tym, co (i czy w ogóle) wam za to dać” – to postawa nielogiczna. Bo w relacjach większość-mniejszość to ten większy i silniejszy powinien zrobić pierwszy krok i wyciągnąć rękę.

„Naiwnością jest oczekiwać, że Polacy zaczną się integrować, jeśli aktywniej zaczniemy wdrażać język litewski w ich szkołach. Dążąc do integracji trzeba tworzyć pewne przesłanki, potrzebne do jej realizacji. Jeśli chcesz kogoś ze sobą zintegrować, musisz być dlatego kogoś atrakcyjnym” — całkiem słusznie zauważa litewski historyk i politolog Vladas Sirutavičius. Nie ulega wątpliwości, że mniejszości narodowe powinny doskonale znać język litewski, powinny być lojalnymi obywatelami Litwy. Jak słusznie kiedyś zauważył Trevor Phillips, przewodniczący brytyjskiej Komisji ds. Równości Ras: „Multikulturalizm nie oznacza, że każdy może robić to, co chce, w imię swojej kultury”.

Poszanowanie praw mniejszości narodowych nie może oznaczać, iż mniejszości narodowe stoją ponad prawem, jednak w żaden sposób nie można braku poszanowania dla praw mniejszości narodowych nazwać polityką integracji. Mniejszości narodowe powinny więc się być integralną częścią Litwy, ale nie powinny stać się Litwinami. Litwa zawsze stała różnorodnością: narodową, językową, kulturową, religijną. Litwa była silna wtedy, gdy umiała tę różnorodność wykorzystać, przyciągnąć na służbę „vardan tos Lietuvos“ Litwinów i Rusinów, Polaków i Tatarów, Żydów i Karaimów. Już utraciliśmy olbrzymią, fantastyczną, unikalną warstwę kultury żydowskiej. Na dalsze straty nie możemy sobie już więc pozwolić.

Ktoś powie: piszesz o idealnym rządzie, a takich w przyrodzie nie bywa! Różnica jednak pomiędzy yetim, krasnoludkami i idealnym rządem polega na tym, że co prawda nikt nigdy żadnego z nich nie widział, to jednak w przypadku idealnego rządu zawsze możemy go stworzyć. Albo przynajmniej do niego dążyć.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (106)