Po powrocie na Litwę kupił dom pod Druskiennikami (Druskininkai) i nawet nie próbował tu szukać pracy - wciąż trafiały się okazje, by coś taniej kupić i drożej sprzedać, bądź dorobić nieoficjalnie. Na Giełdzie Pracy V. zarejestrował się dopiero wtedy, gdy nigdzie nie zarejestrowani bezrobotni zostali obciążeni kosztami Obowiązkowego Ubezpieczenia Zdrowotnego (Privalomasis sveikatos draudimas (PSD)). Odtąd musiał regularnie się tam stawiać i na wszelkie sposoby wykręcać się od oferowanego zatrudnienia.

Nie skłamię, jeśli powiem, że nie wiem, jak to zrobił – czy pięknie się uśmiechnął do konsultantki Giełdy Pracy, czy też przynosił jej prezenty. Dziś V. podzielił się radosną nowiną – na własne życzenie został wykreślony z rejestru bezrobotnych. Bynajmniej nie dlatego, że znalazł pracę, tylko dlatego, że się dowiedział, o możliwości niepłacenia nieszczęsnego PSD dla osób, które posiadają nie mniej niż dwoje niepełnoletnich dzieci. Wystarczy przynieść do oddziału Terytorialnej Kasy Chorych (Teritorinė ligonių kasa) akty urodzenia dzieci i złożyć wniosek o objęcie Obowiązkowym Ubezpieczeniem Zdrowotnym „z tytułu posiadania dzieci”.

Na Giełdzie Pracy o takiej możliwości słyszało nie wielu, ze wszystkich sił starano się nie reklamować, dlatego też V. musiał trochę powędrować od pokoju do pokoju, by w końcu zostać oficjalnie zwolnionym z obowiązków bezrobotnego. I jeszcze zdążył o tej opcji opowiedzieć paru bezrobotnym, którzy od nadmiaru wolnego czasu jeżdżą na Białoruś, remontują mieszkania i samochody oraz jednemu drobnemu przedsiębiorcy, który zastanawia się nad tym, czy warto przedłużyć zezwolenie na prowadzenie działalności.

Opłata PSD stała się batem, który zagonił na Giełdę Pracy wszystkich bezrobotnych, co nie udzielali się oficjalnie na rynku pracy, a w tej chwili przez „dziurę” prorodzinnej polityki konserwatystów prysnąć z niej mogą tylko ci, którzy dopełnili swego prokreacyjnego obowiązku względem Ojczyzny” Banalne jest prawienie kazań tym, którzy pragną tylko, by wszystkie instytucje państwowe pozostawiły ich w spokoju i niczego od państwa nie chcą, a jednocześnie niczym się z nim nie dzielą. Nie mają żadnego sensu jakiekolwiek dyskusje z nimi na tematy solidarności, interesu publicznego, zbiorowego obowiązku przyłożenia się w jakimś stopniu do zobowiązań, jakie państwo samo sobie wyznaczyło.

Z takim samym skutkiem mógłbym im opowiadać o potrzebie ratowania planety przed zmianą klimatu poprzez ograniczenie oddychania. To nie jest ten typ ludzi, którzy domagają się zasiłków, czy wściekają się na to, że nie znaleziono im pracy, Kubilius nie zwiększa wysokości minimalnego wynagrodzenia, a paskudni ciepłownicy przysyłają zbyt wysokie rachunki. O tych ostatnich już wystarczająco się mówiło i pisało, zostali zaklasyfikowani do grupy buraków i biedaków, a o ich głosy zabiegają politycy, którzy obiecują sprawiedliwość społeczną i porządek.

V. nie chodzi na wybory. Gdy pewnego razu poszedł, zadzwonił do mnie na komórkę prosto z placówki wyborczej i głośno dyktował nazwiska kandydatów, pytając, który z nich nie wprowadzi podatku na nieruchomości, czym do łez rozśmieszył nie tylko komisję wyborczą, lecz też obserwatorów i innych wyborców. Ich poglądy mogą balansować od anarchokapitalizmu i libertarianizmu do czegoś na wzór ideologii amerykańskiej Tea Party, ale mogą też w ogóle poglądów nie posiadać. Niech nie pogniewa się prawdziwy anarchista Darius Pocevičius, jeśli uogólniając zakwalifikuję tych ludzi jako użytkowych anarchistów, oddzielając ich tym samym od niezbyt licznego, lecz buntowniczego kręgu młodzieży stołecznej, wychowanej na dziełach klasyków anarchizmu.

Użytkowi anarchiści nie pójdą na wiece i nie wdadzą się w bójki z policją na ulicach . Nie pójdą na wybory, jeśli pogoda będzie sprzyjać wypadom za miasto - wybiorą się wówczas na ryby, pójdą na grzyby bądź odwrotnie - nie pójdą na wybory jeśli będzie padać. Dlatego też we władzach nie słychać ich głosu. Ich liczebność jest spora, a przy sprzyjających okolicznościach mogą znacznie zwiększyć liczbę głosów na korzyść którejkolwiek partii liberalnej bądź doprowadzić do władzy jakichś nie pasujących do żadnego schematu marginałów.

Typowy użytkowy anarchista gdzieś się trochę uczył, ale dyplomu nie otrzymał. On, rzadziej ona, nigdzie nie pracuje, lecz ma więcej pieniędzy od biedaka, a nawet od buraka. Może się zajmować jakąś sztuką bądź rzemiosłem i mieć większą wiedzę w tej dziedzinie od dyplomowanych specjalistów, jednakże nigdy nie będzie chciał jej zastosować w wielkich korporacjach czy instytucjach państwowych.

Pewien przyjaciel naszej rodziny, elektryk samochodowy S., który posiada wszystkie cechy charakteryzujące użytkowego anarchistę, z każdym ze swoich pracodawców próbował się umówić, że będzie przychodził do pracy, kiedy będzie chciał i wychodził, kiedy ukończy rozpoczętą pracę, nawet jeśli miałoby to być o północy... Dlatego też większość użytkowych anarchistów pracuje na siebie, wykupuje zezwolenie na prowadzenie działalności, rejestruje działalność jednoosobową bądź dorabia nielegalnie.

Urzędników państwowych czy samorządowych, gdy spotykają takiego człowieka, ogarnia być może bezsensowna chęć nawrócenia go na życie według swoich zasad: do zatrudnienia, zameldowania i płacenia podatków, zarejestrowania małżeństwa, płacenia opłat i jeżdżenia samochodem według prawa ruchu drogowego, chcą założyć psu kaganiec, a na motocykl – tłumik. Według nich, użytkowy anarchista jest jak nastolatek, który wciąż jeszcze nie dojrzał. Dla niego natomiast oni są jak szczury ubrane w garnitur, które przeszkadzają w cieszeniu się życiem. Nigdy nie dojdą do porozumienia, aczkolwiek mogliby przynajmniej uznać i nawzajem tolerować swoje istnienie.

Source
Wszelkie informacje opublikowane na DELFI zabrania się publikować na innych portalach internetowych, w mediach papierowych lub w inny sposób rozpowszechniać bez zgody DELFI. Jeśli zgoda DELFI zostanie uzyskana, trzeba obowiązkowo podać DELFI jako źródło.
pl.delfi.lt
Comment Show discussion (18)