Kardynałowie zrobili wszystko, aby znamienici watykaniści, których wypowiedzi trafiły na biurka największych włoskich gazet, stali się co najwyżej odpowiednikami ufologów. Po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie, że kto wchodzi na konklawe papieżem, pozostaje kardynałem. Nie mamy ani papieża Scoli, ani Scherera. Nowy Ojciec Święty nie będzie też poczciwym Amerykaninem, ani nie będzie mówił po węgiersku. Wszystkie informacje o zbieranych przed elekcją głosach można najpewniej włożyć między bajki.

Jest to o tyle dziwne, że Bergoglio nie był kandydatem anonimowym. Mógł się takim wydać jedynie osobom, które sprawami watykańskimi interesują się doraźnie. Już w 2005 roku ówczesny prymas Argentyny uchodził za jednego z najpoważniejszych kandydatów do papieskiego tronu. Jeśli wierzyć tajemniczemu dziennikowi rzekomego uczestnika konklawe odbywającego się po śmierci Jana Pawła II, Argentyńczyk był głównym konkurentem Josepha Ratzingera, gromadząc wokół siebie głosy kardynałów uchodzących za liberalnych. W trzecim głosowaniu otrzymać miał nawet 40 głosów. Po ośmiu latach pontyfikatu Benedykta XVI Bergoglio jednak przepadł i jeśli był wymieniany, to jedynie w kontekście marzeń o papieżu zakonniku i wydumanych ambicji Ameryki Południowej. Co bardziej złośliwi twierdzili, że jeśli jest on papabile, to wyłącznie dla swoich rodaków, podobnie jak dla nas kard. Dziwisz czy Nycz.

Jezuita

Kim jest więc papież Franciszek? Po pierwsze jest zakonnikiem Towarzystwa Jezusowego. Zakon ten powstał w XVI wieku, a głównym celem jego powstania miała być walka z reformacją i ewangelizacja świata pozaeuropejskiego. Jak mówi jedno z wielu kościelnych powiedzeń, zakonnicy wstępują na Stolicę Apostolską zawsze, kiedy z Kościołem jest naprawdę źle. Ostatni raz stało się to 182 lata temu, kiedy na tronie Piotrowym zasiadł Grzegorz XVI – kameduła (niektórzy wymieniają także jego następcę, Piusa IX, tercjarza franciszkańskiego). Ówczesny Kościół borykał się z przemianami w porewolucyjnej Europie, do których zupełnie nie był przygotowany. Czy tamtą epokę można porównywać ze współczesnością? Trudno powiedzieć. Odczuwalny jest jednak stan zagrożenia Kościoła i jego roli we dzisiejszym świecie, na którego pytania – jak się wydaje – nie potrafi już odpowiadać.

Pomóc ma w tym południowoamerykański jezuita, przedstawiciel zakonu, którego członek jeszcze nigdy nie nosił Pierścienia Rybaka. Towarzystwo Jezusowe było jednak od momentu powstania w XVI wieku bardzo ważnym elementem struktury kościelnej. „Żołnierze” Ignacego Loyoli, przesączeni przez sito ignacjańskiej formacji, stanowili awangardę intelektualną Kościoła. Wzbudzali zarówno podziw, jak i nienawiść. Odwaga w głoszeniu Słowa Bożego, przy jednoczesnym surowym i wymagającym wobec siebie sposobie bycia, uczyniła z jezuitów zakon trudny do zaakceptowania przez część hierarchii kościelnej, która zaczęła traktować go z dystansem i nieufnością.

Przez wiele lat jednym z najważniejszych przedstawicieli jezuitów w Kościele, był zmarły przed rokiem kard. Carlo Maria Martini, arcybiskup Mediolanu, uważany przez wielu za nieformalnego lidera „liberalnej” frakcji w Kolegium Kardynalskim. Oczywiście abstrahując od dyskusji nad sensownością tworzenia tego typu podziałów w łonie Kościoła, w 2005 roku Martini uważany był za głównego przeciwnika Ratzingera na drodze do papieskiej godności. Jak wynika ze wspomnianych wcześniej przecieków, w czasie samego konklawe to jednak Bergoglio, niewątpliwie wsparty przez rażonego chorobą Parkinsona arcybiskupa Mediolanu, stał się kontrkandydatem Benedykta XVI.

Ksiądz Trzeciego Świata

Czy może to oznaczać, że na tegorocznym konklawe wygrał nurt reformatorów? Stosowanie tak uproszczonego, w gruncie rzeczy będącego kalką życia politycznego, podziału jest ryzykowne. Nowy papież nie będzie z pewnością reformatorem, który zamieni Kościół w przybudówkę Ruchu Palikota, jak by sobie życzyło wielu komentatorów – zwłaszcza tych, którzy kościelny liberalizm rozumieją jako zgodę na aborcję czy eutanazję. Tych oczekiwań Franciszek nie spełni, bo jego poglądy w tych sprawach w żaden sposób nie odstają od oficjalnej wykładni Kościoła. W 2010 roku ostro sprzeciwił się dyskutowanej w Argentynie ustawie o małżeństwach jednopłciowych, zwłaszcza możliwości adopcji przez takie pary. Ton, w jakim się wypowiadał, był nazywany w Argentynie inkwizytorskim. Kardynał szybko zdecydował się też na wprowadzenie zmian dotyczących sposobu odprawiania mszy trydenckich zadekretowanych przez Benedykta XVI. Jak twierdzi jego biograf Sergio Rubin, papież nie jest postępowy, lecz powinien być raczej nazywany „księdzem trzeciego świata”. To jednak wystarczy, aby wyraźnie odróżnić się od większości europejskiej hierarchii kościelnej.

Pochodzenie papieża i świat, w którym dorastał i dojrzewał o wiele bardziej konstytuują go jako duchownego niż stosunek do spraw, które sztandarowo uznawane są za główne problemy Kościoła. Ameryka Południowa to miejsce radykalnie różne od rzeczywistości europejskiej. Bieda, a wręcz nędza i wyzysk, są tam bardziej odczuwalne niż w jakimkolwiek kraju Starego Kontynentu. Na tym korzeniu wyrosła teologia wyzwolenia, próbująca łączyć wątki chrześcijańskie z ideami marksistowskimi. Próby te, z różnych - mniej lub bardziej uzasadnionych powodów - zostały przez naukę Kościoła odrzucone jakie szkodliwe i niezgodne z duchem Ewangelii. Niezależnie jednak od stosunku do teologii wyzwolenia (a w przypadku Franciszka jest on krytyczny) nurt ten odcisnął głębokie piętno na sposobie myślenia duchownych z tej części świata.

Ich misja skierowana jest w stronę ludzi wyrzuconych poza margines społeczny, a nauczanie jasno ukierunkowane na rozwiązywanie problemów ubóstwa. Bergoglio dołożył do tego wyjątkową skromność, która rozsławiła go jako hierarchę, który nie używa limuzyn, nie mieszka w pałacu, sam sobie gotuje, a do pracy jeździ komunikacją miejską, albo na rowerze. Z pewnością będziemy musieli więc pożegnać się z czerwonym mucetem podszywanym gronostajem, jaki chętnie nosił Benedykt XVI. W czasie wczorajszego błogosławieństwa Urbi et Orbi, nowy papież wystąpił ubrany w samą sutannę papieską (bez uroczystej stuły i mucetu), co w przypadku pierwszego wystąpienia Ojca Świętego jest wydarzeniem bez precedensu. Syta Europa zobaczyła pokorę, na jaką mogłoby być stać jedynie biskupa z doświadczeniem Ameryki Południowej. W tym kontekście ciekawie brzmią słowa z motta nowego biskupa Rzymu, które brzmią: lichy, lecz wybrany.

Franciszek jest również człowiekiem, który w swoich pismach mocno podkreślał istotę Kościoła jako wspólnoty wszystkich wiernych, której kapłani są jedynie częścią. Preferował również Kościół otwarty, a nie zamknięty w oblężonej twierdzy. Zachęcał do wychodzenia na zewnątrz i osobistego spotkania z osobami niewierzącymi. Jako prymas Argentyny bardzo mocno występował przeciwko odmowom udzielania chrztu dzieciom ze stosunków pozamałżeńskich, uznając ten fakt za skandaliczny. Do rangi symbolu urosła jego wizyta w hospicjum dla osób chorych na AIDS, gdzie dwunastu wybrańcom umył i ucałował nogi. W tym kontekście zrozumiały jest jego wczorajszy gest pochylenia głowy przed zgromadzonymi na placu św. Piotra.

Warto na chwilę wrócić do jezuickich korzeni nowego papieża. Wspaniale łączą się one z tragiczną historią Ameryki Południowej. W XVII wieku na jej terenach zaczęły powstawać pierwsze redukcje misyjne - społeczności tubylcze rozwijające się pod okiem zakonników. Ich celem było nie tylko nawracanie Indian, ale także pomoc materialna i ochrona przez wyzyskiem ze strony europejskich osadników. Pomimo wyraźnych sukcesów misji, pod koniec XVIII wieku, władze Hiszpanii i Portugalii - często za wiedzą Kościoła - zaczęły likwidować redukcję. Wiązało się to także z kasatą Towarzystwa Jezusowego. Niejednokrotnie dochodziło do siłowych pacyfikacji misji. Ludność z redukcji była najczęściej wykorzystywana później jako darmowa siła robocza. Jezuici stali się więc w Ameryce Południowej symbolem walki niezależność i opieki nad wykluczonymi. Obecnie formacja jezuicka na tych terenach obejmuje zaangażowanie zakonników w niesienie pomocy chorym i ubogim. Młodzi seminarzyści żyją wśród ludzi i niosą im codzienną pomoc, łącząc duszpasterstwo z pracą. Dalecy są tym samym od wizji europejskiego zakonnika żyjącego za murem kościelnej twierdzy.

"Lichy, lecz wybrany"

Nowy papież jest już człowiekiem w sile wieku. W tym roku skończy 77 lat. Tyle samo miał Jan XXIII kiedy siadał na tronie Piotrowym. Traktowano go wtedy jako papieża przejściowego, który ma uspokoić Kościół po burzliwym pontyfikacie Piusa XII. Okres jego zwierzchności nad Kościołem podryfował jednak w zupełnie innym kierunku kończąc się rewolucyjnym Soborem Watykańskim II. Czy w tym przypadku będzie podobnie? Z pewnością wielu spodziewało się papieża młodszego, który na wiele lat mógłby przejąć władzę w Rzymie. Wybór Bergogliego jest o tyle niepokojący, że pokazuje, iż od 8 lat nie pojawił się w Kolegium Kardynalskim nikt, kto mógłby zafascynować ⅔ elektorów swoją charyzmą i pomysłem na Kościół. A może bezustannie fascynuje tym Franciszek?

Pierwsza „rewolucja” została dokonana. Na tronie biskupa Rzymu nie zasiadał jeszcze papież o imieniu Franciszek. Bergoglio wyrwał się tym samym z europejskiego kanonu imion, które dotychczas papieże przyjmowali. Nawet Jan Paweł I, a za nim Jan Paweł II, choć wybrali niespotykane imię dwuczłonowe, to nawiązujące do imion zakorzenionych w tradycji. To wbrew pozorom wydarzenie niezwykle ważne. Imię symbolizowało ciągłość, chęć nawiązania do czasów konkretnego papieża i czyniło z biskupów Rzymu ponadczasową wspólnotę. Franciszek wyrywa się z tego ciągu, chcąc nawiązać nie do jednego ze swoich poprzedników, lecz do dwóch, prostych świętych - św. Franciszka i św. Franciszka Ksawerego, swojego współbrata. Związek z pierwszym oznaczać może nie tylko chęć zwrócenia Kościoła w kierunku ubogich, ale i także ubóstwo samej instytucji, a może nawet jej odnowę, do której świętego z Asyżu nakłaniać miał sam Chrystus. Za drugim świętym stoi głęboka tradycja jezuicka, zwłaszcza związana z potężnym projektem ewangelizacyjnym jakim była misja zakonnika w Japonii i Indiach. Opracował tam nowoczesne jak na tamten czas metody głoszenia Słowa Bożego, dostosowane do warunków kulturowych i geograficznych. Połączenie dziedzictwa tych dwóch świętych jest wspaniałym przykładem mieszaniny tego co mocno europejskie, z tym co wychodzi poza granice Starego Kontynentu. Za imieniem Franciszek stoi więc potężne dziedzictwo Kościoła i potencjał jego odnowy i powrotu do źródeł. Tak można odczytywać wybór Bergoglio, choć czy będzie to jedynie akt woli, czy pójdą za tym konkretne rozwiązania, najpewniej dowiemy się już wkrótce.

Zanim jednak papież odpowie sobie na pytanie: jaki będzie Kościół pod jego przewodnictwem, będzie musiał wysłuchać oskarżeń o dwuznaczną rolę w okresie junty wojskowej Jorge Videli, oskarżanej o zamordowanie nawet kilkutysięcy ludzi. W książce „Cisza” dziennikarza Horacio Verbitsky’ego, Bergoglio opisywany jest jako jeden z tych księży, którzy wspierali działania junty i denuncjowali duchownych podejrzewanych o lewicowe skłonności. Wnioski te oparł na relacji jednego z porwanych przez dyktaturę księży - Francisco Jalicsa. W tym czasie Franciszek pełnił funkcję prowincjała zakonu jezuitów, a następnie rektora seminarium w San Miguel. Sam papież, jeszcze jako prymas Argentyny, odpierał te zarzuty, nazywając je pomówieniami. Z relacji świadków tamtych wydarzeń wynika również, że w miarę swoich ówczesnych możliwości, starał się pomagać podejrzanym, a także doprowadził do uwolnienia wielu z nich. W 2010 roku, w przemowie Franciszek przeprosił za grzechy Kościoła związane ze współpracą z juntą Videli i prosił rodziny ofiar o wybaczenie. Pomimo tego, ani poczciwość, ani serdeczny uśmiech nowego papieża, nie ochronią go przed kąśliwymi uwagami związanymi z oskarżeniami jakie przeciwko niemu były stawiane. Czy papież zechce przeciąć ten węzeł spekulacji? Mogłoby to być istotne, zwłaszcza w kontekście oczekiwań, że przyczyni się do oczyszczania imienia Kościoła, nadszarpniętego aferami seksualnymi.

Wybór Bergogliego jest z jednej strony deklaracją, że Kościół w sprawach obyczajowych pozostanie nieugięty, z drugiej zaś, że mogą nas czekać daleko idące zmiany w jego funkcjonowaniu, zwłaszcza w kontekście jego otwartości. Tą elekcją kardynałowie chcieli zwrócić uwagę, że dyskusja o tym jaki powinien być Kościół i do czego został stworzony, zajęła już zbyt europocentryczne pozycje i opisywana jest z perspektywy sytego i nudzącego się Starego Kontynentu. Odpowiedzią na współczesne problemy wąskiej grupy wiernych ma być więc uniwersalizacja Kościoła i zejście do tych, którzy najbardziej potrzebują odrobiny nadziei. Do Watykanu wchodzi człowiek, który choć ma w sobie włoskie korzenie, to jednocześnie bardzo nieeuropejską formację. Kościół jaki znamy może w pewnym wymiarze stanąć na głowie, ale czy tak będzie? Odpowiedź jest tak samo trudna jak zgadnięcie, kogo wybierze kolejne konklawe.

Pierwotnie tekst ukazał się tutaj.